11 lipca, 2009

Polskie tango szakali

Ostatnio chciałam wrócić z mamą na parę dni do Łodzi ale ponieważ byłyśmy z psem to z autobusu nas wyprosili. Kierowca o postawie i temperamencie hitlerowca zaczął mówić ciętym językiem o przepisach. Hendehohohohoho....! Facet nic nie reagował na nasze grzeczne, a później mniej posłuszne prośby, wywalił nam rzeczy z luku bagażowego i kazał nam się stamtąd zawijać.

Stali obok nas ludzie z biletami...i zaczęli swoje: ”Prószę Pani, yy...prr...taaa...piessss... Ja sobie wypraszam, tam w środku siedzi moja córka (dwudziesto-paroletnia) ...ona psa wąchać nie będzie...”

Dżizaz...jakiś paź się na to odzywa : „Tak..tak...taaaaaaak...Pan kierowca ma racje, są przepisy. Psy nie jeżdżą „

Jakaś szczupła kobieta o wyglądzie wyschłej brzozy(czy cóś ) : Wie Pani co, wie Pani...no, no, no...mój mąż jest weterynarzem i wiadomo...wiadomo...tak?, niech Pani głupiej nie udaje , że ten pies tutaj nie na miejscu...tak, tak ? Psa zostawić„

Więc mama wsiadła, a ja zostałam z psem i wróciliśmy wraz z Miszkolcem z Zakopca do Dunajca.
Czułyśmy się jak w jakimś gnieździe szakali ( szakale nie żyją w gniazdach...wiem, ale te żyły) . Otoczyła nas grupa ograniczonych, polskich, zamurowanych, zestresowanych umysłów, którym brakuję odrobiny luzu i otwarcia.

Inna historia na rozluźnienie, też z PKS ale innym razem

Pani opowiada historie o swoim synu i jego żonie, którzy zabrali ją do teatru Słowackiego w Krakowie : „ Wie Pani co i mój syn z tą jego żoną zabrali mnie tam na taki spektakl. Na „Tango” Mroczka „

Brak komentarzy: