25 lutego, 2010

I znów jadę do Łodzi. Z „domem” na plecach jak cygańskie dziecko, w którym mieści się mój duch, umysł, ciało, muzyka bez której nie umiem podróżować, kilka książek, aparat, laptop, jakieś ciuchy, kilka groszy na przejazd, tysiąc myśli, marzeń i wiele innych rzeczy. Jadę do mojego domu pod lipą, do nauki, do pracy. Niedługo tu  wrócę.  Zachłysnę się ledwo tamtym domem i klimatem łódzkim, wejdę na moment w jakiś swój tamtejszy świat, stworzę mój klimat w mojej zonie, w której będę się mościć jak kot na miękkiej poduszce i za chwilę przyjdzie czas żeby znów zmienić miejsce, wziąć swój świat na plecy i powędrować dalej.  Nie ma czasu na zarzucanie kotwic, na przysposabianie się. To niezakotwiczanie się uczy mnie pełniejszego odczuwania chwil. Przecież i ja ziemi tyle mam ile jej stopa ma pokrywa dopokąd idę

Brak komentarzy: