25 lutego, 2010

Kuba. W rytmie szczęścia

Przed wyjazdem w dworcowym kiosku rzuciła mi się w oczy gazeta „ Podróże”, na okładce Kubanka z cygarem w ustach, mimo słabych funduszy musiałam kupić te gazetę. Nie raz wspominałam jak bardzo marze o wyjeździe na Kubę, kiedy oglądam Buena Vista Social Club zawsze kręcą mi się łzy w oczach, kiedy czytałam ten artykuł czułam to samo, wszystko co w nim jest zawarte jest mi bardzo bliskie i poruszające. Wstawiam jego fragmenty z powodu 20 minutowej baterii w laptopie.



„Na lotnisku w Hawanie witają nas nie tylko pulsujące dźwięki rumby, ale i duchota, zapach
cygar (a jakże) oraz lekkiej stęchlizny, tak typowy dla tropików. Młody człowiek z wyglądu bardziej Niemiec niż autochton, wymachuje kartonową tablicą z naszym nazwiskiem. Ma nas zawieść do naszej casa particular, kubańskiego odpowiednika pensjonatu. Nocna jazda przez ciemne zaułki przeraża nieco Kasie, która jest tu pierwszy raz. Choć prawdę powiedziawszy, miasto nie wygląda gorzej niż taka ulica Kilińskiego w mojej rodzinnej Łodzi. Odrapane, odpadające tynki, zawalające się balkony i obskurne podwórka niezależnie od szerokości geograficznej dają takie same świadectwo wyższości jedynego słusznego ustroju politycznego.
BUENA VISTA SOCIAL BALKON

W Polsce zostawiliśmy zimę i błoto na chodnikach. Teraz rozkoszujemy się słońcem ,śniadaniem na tarasie, najlepszą na świecie kawą przygotowaną przez naszą gospodyni i luzem, jakiego zaznać można wyłącznie na Kubie. Z otwartego na oścież balkonu w przeciwległym budynku zaczynają docierać do nas pląsy głębokiego kontrabasu. Dołączają do nich kongi, bongosy i cała bateria instrumentów perkusyjnych. Potem rozbrzmiewają srebrzyste dęciaki i wreszcie wchodzi ciepły, seksowny głos wokalisty. Brzmienie jest jędrne, prawdziwie analogowe. Prywatna orkiestra balkonowa używa zapewne wzmacniacza lampowego, rówieśnika naszej lodówki. W jednym momencie przypominam sobie jak będąc nastolatkiem, sam puszczałem muzykę przez szeroko otwarte okna, aby słuchała ze mną cała dzielnica. Płyta nazywała się „Elvis Regresa” i była kubańska podróbka amerykańskiego oryginału "Elvis is Back". Były to czasy kiedy godzinami czekałem pod kioskiem Ruchu na dostawę „Przygody” marząc o podróżach. Najwyżej na mojej liście upragnionych celów stały ojczyzna Elvisa oraz kraj, który nic sobie nie robił z praw autorskich i podrabiał jego płyty.

WUJA BĘDZIESZ SŁUCHAŁ

Włóczymy się uroczymi uliczkami przypominającymi czasy gdy Kuba była hiszpańską kolonią. Z każdego mijanego baru słychać graną na żywo muzykę. Wchodzimy posłuchać i orzeźwić się kawą lub drinkiem. Każdy zespół ma w swym repertuarze „ Chan, Chan”, utwór rozpoczynający kultową płytę Buena Vista Social Club. A każdy Kubańczyk, z którym rozmawiamy, ma w swojej rodzinie wuja grającego w tej formacji. Na pięknym rozległym Plaza Vieja zasiadamy przy stoliku przed restauracją i zamawiamy świeża rybę z grilla. Jest bosko, przygrywa orkiestra. Zgadnijcie, co gra jako drugi utwór od naszego przyjścia? Szwędając się po starówce, trafiamy przypadkiem do La Floridita. W 1943 znalazła się na liście siedmiu najbardziej kultowych barów świata sporządzonej przez prestiżowe pismo „Esquire”. Tu przesiadywał Hemingway, spijając daiquiri w specjalnie dla niego przyrządzanym wariancje papa doble o podwójnej zawartości rumu. Rekord noblisty, 16 takich drinków przy jednym posiedzeniu, do dziś nie został pobity. Nawet nie myślimy ścigać się z pisarzem: chodzi bowiem o, bagatela, 1,6 litra rumu.

Z BOLKIEM I LOLKIEM NA KUBIE

Z Santiago wynajętym autem ruszamy w stronę Baracoa, miasteczka wybudowanego w miejscu, gdzie Kolumb zszedł na ląd. Oddzielona od świata górami i morzem Baracoa żyję trochę osobnym życiem i – co wydawało by się niemożliwe- jeszcze bardziej leniwym tempem niż reszta kraju. A kiedyś była to pierwsza kubańska stolica i stąd rozpoczął się podbój wyspy. Jadąc drogą wzdłuż morza, a potem górskimi serpentynami, skracamy sobie czas rozmową o Kubie. Co sprawia, że jestem tu po raz trzeci i wiem, że nie minie tydzień po powrocie, a znów będę tęsknił i planował następną wyprawę ? Może jest to optymizm Kubańczyków i ich apetyt na życie wbrew wszystkim trudnościom. Słońce i ciepła woda oczywiście też. Ale chyba najbardziej chodzi mi o to, że wyjazd na Kubę to podróż w czasie do mojego dzieciństwa. Stare „ maluchy”, sąsiedzi rozmawiający ze sobą i dzieci bawiące się na ulicy. Możecie nie uwierzycie, ale są tu nawet Bolek i Lolek biegnący po ekranie prześcieradła rozciągniętego nad ulicą „

Jerzy Modrak

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Zapraszam do obejrzenia fotek z Kuby na www.jerzymodrak.com, a takze na www.geozeta.pl/galeria
pozdrawiam, JM